Meksyk, Jukatan, Cenoty
„U u kat em” – takie słowa usłyszeli przybysze z Hiszpanii odkrywając kolejną, przyszłą kolonię, gdy zadali pytanie „jak nazywa się ta ziemia?”. W języku Mayów ‘u u kat em’ znaczy ‘nie rozumiem cię’ i tak to właśnie ówcześni kolonizatorzy nazwali półwysep - Jukatan. Geneza nazwy rodowitych mieszkańców półwyspu też jest całkiem ciekawa albowiem przybywając na Jukatan Hiszpanie, siłą rzeczy, natknęli się na bardzo dobrze rozwiniętą cywilizację. Próbując porozumieć się z autochtonami ciągle w odpowiedzi słyszeli ‘ma ya’. Europejczycy nazwali, więc tutejszych mieszkańców Mayami nie wiedząc, że mieszkańcy odpowiadali im w swoim języku właśnie słowami ‘ma ya’ jednoznacznie dawali Hiszpanom do zrozumienia - ‘nie, odejdźcie’.
Wyprawa dwutygodniowa w maju 2007 roku dostarczyła mi największych wrażeń nurkowych w całej mojej karierze nurkowej. Nic nie jest w stanie, bowiem oddać uczucia, jakie zostaje w człowieku po nurkowaniu w cenotach. Żaden film, zdjęcie, książka, opowieść czy reportaż nie odda tego uczucia, jakie zostaje po nurkowaniu w jaskiniach o niewyobrażalnej przejrzystości wody, która sięga 80 metrów. Prawdopodobnie przejrzystość jest jeszcze większa, ale trudno to zmierzyć ze względu na problem ze znalezieniem prostego korytarza, na dodatek z doświetleniem słonecznym.
Cenoty to zalane jaskinie, powstałe podczas ostatniego zlodowacenia (około 1,5 miliona lat temu). Czapy lodowe na biegunach powiększyły się, a poziom morza obniżył się o około 100 m. W tym czasie, woda deszczowa rzeźbiła pieczary w wapiennym podłożu, robiąc miejsce dla powstawania stalaktytów i stalagmitów. To, co zobaczymy np. w Grand Cenote pozwala zrozumieć, dlaczego pierwsi nurkowie wychodząc z nurkowań mieli łzy wzruszenia w oczach. Kiedy lód zaczął ponownie topnieć, poziom morza wzrósł, po czym słona woda wlała się tam tworząc unikatowy twór geologiczny.
Przed podróżą na nurkowania w Cenotach słyszałem pytania typu:
- Czy można nurkować tam w twinach?
- Czy można wypożyczyć tam twinsety na nurkowania jaskiniowe?
- Jak głęboko będziemy penetrować jaskinie?
- Czy można samemu penetrować cenoty?
- Na jaką głębokość będziemy nurkować w tych jaskiniach?
- Który cenot jest najlepszy?
Aby zrozumieć specyfikę nurkowania w jaskiniach na Jukatanie trzeba pojąć, że rozróżnia się tam dwa rodzaje nurkowań jaskiniowych. ‘Cavern’ oraz ‘Cave diving’.
Ten drugi rodzaj traktowany jest jako nurkowania techniczne, nurkowanie odbywa się tylko w twinsetach i często z dodatkowymi butlami bocznymi zwanymi "stage'ami". W tym przypadku należy mieć odpowiednie uprawnienia z zakresu nurkowań jaskiniowych, a najlepiej zrobione właśnie tu - na Jukatanie. Słyszałem o nurkach z Czech czy Francji, którzy przyjeżdżali z uprawnieniami jaskiniowymi, a i tak mieli problemy z dopuszczeniem ich do głębszych penetracji jaskiń. Zwyczajnie nie ufano ich przeszkoleniu i doświadczeniu jaskiniowym.
Powszechnie stosuje się tu tzw. Cavern Diving. Nurkowanie z przewodnikiem, który bierze maksymalnie czterech nurków ze sobą. Polega to na wyciecze wzdłuż poręczówki wg. zasad nurkowania jaskiniowego, ale zawsze nurek-turysta ma blisko do powierzchni wody lub zawsze w zasięgu wzroku jest poświata słońca, czyli wiadomo gdzie jest wyjście. Według zasad nurkowania jaskiniowego m.in. znaczy tyle, że w jednym kierunku płyniemy zużywając 1/3 zapasu powietrza. Tyle samo w drugą stronę. Wychodząc, więc mamy jeszcze spory zapas powietrza w butli. Na początku niektórzy nie mogli tego pojąć, dlaczego marnować tyle powietrza do czasu, gdy człowiek zrozumie potęgę pytania - „ a co jeśli?”.
Jeśli ktoś chce robić techniczne nurkowania z eksploracją najgłębszych zakamarków to najlepiej zrobić kurs jaskiniowy właśnie w Cenotach ( 16 nurkowań z teorią w cenie około 1200 USD) lub przynajmniej podstawowy kurs jaskiniowy w cenie około 300 USD. Jednakże wówczas decydujemy się na przyjazd na kurs, a nie na wakacje. Trzeba te dwie rzeczy zrozumieć i rozgraniczyć. Przewodnik zabiera ze sobą zawsze twin-set. Uczestnicy pływają w pojedynczych, zazwyczaj 12 litrowych butlach. Nurkowanie „Cavern” w cenotach zupełnie wystarczy, aby mieć wspaniale wspomnienia. Jest 12 dostępnych do eksploracji Cenotów, wszystkie są naprawdę światowej klasy nurkowaniami.
Cenotów dla nurkowań technicznych jest przeszło 150 ale to są nurkowania jaskiniowe. W niedługim czasie Cenotów znanych i odkrytych będzie jeszcze więcej, a to za sprawą budowania kolejnych dróg w dżungli. Wszyscy zdają sobie doskonale sprawę, że jest jeszcze więcej cenotów tylko dostęp do nich jest utrudniony. Dżungla subtropikalna, położona na nierównym wapiennym terenie, jakim jest Jukatan to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia, aby przedostać się nawet kilkaset metrów. Budowa nowych dróg pozwala na odkrywanie nowych dziur i jestem pewien, że będzie ich znacznie więcej do eksploracji za kilka czy kilkanaście lat.
Maksymalna głębokość w cenotach nazwijmy je –turystycznych- to 14 metrów i naprawdę nie chodzi tu o nurkowania na głębokość. Średnia głębokość nurkowań to 5-6 metrów. Na pytanie, “Który cenot jest najlepszy, najpiękniejszy, ten ach i och?” - odpowiedz jest jedna. Wszystkie są wspaniałe, piękne, każdy jest inny, a specyfika, uroda, kształt, fauna i charakter wszystkich razem i każdego z osobna jest niesamowita i niezapomniana. Po prostu nie da się wyodrębnić tego „naj”. W jednym jest niezapomniana gra światła, w innym są wspaniałe stalaktyty, w jeszcze innym turkusowa poświata światła przy powierzchni. To jest coś nieporównywalnego! Wierzcie lub nie, ale teraz już wiem, że szkoda by było umrzeć nie ujrzawszy tych miejsc. Ja, po nurkowaniu, w cenocie Angelita czułem się niemalże jak sławny odkrywca J.J Cousteau. Poczułem tak niesamowitą moc, że zobaczyłem coś niezwykłego, iż nic nie jest wstanie tego uczucia oddać, nic!
Każdy cenot jest na terenie prywatnym i aby dostać się tam należy uiścić od 3 do 30 dolarów amerykańskich w zależności od atrakcyjności miejsca i cennika właściciela terenu. Naturalnie kupując nurkowanie w centrum nurkowym ta opłata już jest wliczona. Niektóre nurkowania odbywają się niemalże przy głównej drodze. Do innych miejsc trzeba czasami przejechać kilka kilometrów przez dżungle. W jednym i w drugim przypadku jest to niezapomniana zabawa. Natomiast muszę przyznać, że robi na mnie wrażenie fakt, iż niektóre cenoty przechodzą pod główną drogą, którą jeżdżą samochody. Brzmi to trochę abstrakcyjnie, ale takie są fakty.
Oprócz Cenot’ów nurkowaliśmy, rzecz jasna, w Morzu Karaibskim, które tu dumnie nazywają, nie wiedzieć - dlaczego, nurkowaniem w oceanie.
Mieszkaliśmy w uroczym miasteczku Playa del Carmen, gdzie nurkuje się na tzw. Riwierze Maya i na wyspie Cozumel. Każde zanurzenie jest nurkowaniem w prądzie. Każde - to znaczy każde. Debatować można jedynie , w którym miejscu jest słabszy, a w którym mocniejszy prąd. Podczas tej wyprawy w pakiecie mieliśmy także nurkowanie nocne, ale teraz już wiem, że nie zbyt dobrym pomysłem są tam nocne nurkowania no, bo niby, jakie centrum nurkowe zdecyduje się wywieźć ludzi w ciemną noc, w ciekawe miejsce gdzie jest silny prąd? Dlatego nocne nurkowania odbywają się w płytkich zatokach tak, aby brak prądu gwarantował bezpieczeństwo całej grupie.
Fauna i Flora
Z gatunków ryb słodkowodnych, które można zobaczyć w Cenotach, a które tam widziałem, tak samo jak w sklepie zoologicznym w Polsce to:
Pielęgnica „Nandopsis Octofasciatus” - bardzo podobna do popularnej Akary Błękitnej. Występuje praktycznie w każdym Cenocie.
Ślepczyk Jaskiniowy, którego tam nazywaliśmy, bystrzykiem, ale okazało się, że jest polska nazwa tej rybki. Nie występuje tam gdzie są gupiki. Krótko mówiąc, Gupik „Poecilia Reticulata” nie przeżyłby w obecności tych żarłoków, które tam jędzą wszystko, co im do pyska wpadnie.
Z ryb żyworodnych widziałem jeszcze: Ameca Splendens, Brachyrhaphis Episcopi, Flexipens Vittata, Gambusia Regani, które nie doczekały się niestety polskich nazw, ale widziałem także i te gatunki, które są hodowane u nas w akwariach i są nieco bardziej popularne np. Drobniczka „Heterendria Bimaculata, przepiękna Molinezja Żaglopłetwa „Poecilia Velifera”, której dość znaczna populacja występuje w Cenocie Ponde Rosa. Stuprocentowej pewności nie mam, ale wydaje mi się także, iż widziałem w Cenocie o nazwie Car Wash – Molinezje Ostroustą.
W Cenocie „Angelita” widziałem malutką słodkowodną rybkę z rodziny karpieńcowatych. Natomiast nie znalazłem jej w żadnym z atlasów. Być może jest to jakiś podgatunek, który występuje tylko i wyłącznie właśnie w tamtym zbiorniku i wcale bym się nie zdziwił, bo warunki siarkowodorowe sprawiają, iż nie wiele życia w tej wodzie było.
Praktycznie w każdym Cenocie żyją sumy słodkowodne (ang. Catfish). W cenotach możemy spotkać jeszcze żółwie słodkowodne, węgorze, ale także małe aligatory czy jadowite węże. Nam, w drodze do Cenotu Angelita, przepełzał ścieżkę ‘Coral Snake’, jak się okazało jeden z bardziej jadowitych. Tak, więc załatwianie swoich spraw na tzw. stronie ma tu trochę inny wymiar. Trzeba być czujnym!
Flora cenotów jest raczej uboga ze względu na słabą dostępność światła, ale przede wszystkim na niezbyt żyzną wodę, która ciągle się tu wymienia, a na dodatek miesza ze słoną. Największe wrażenie robi chyba nazwany także ”Green, Cenote”, czyli zielonym cenotem – Ponde Rosa. Całe dno i kamienie pokryte są zielonymi i żółtymi glonami. Woda nie jest bynajmniej zielona, ale krystalicznie czysta. Tworzy to niezapomnianą scenerię.
Innym gatunkiem rośliny, jaki spotkałem był lotos. Dokładnie taki sam jak można kupić w sklepie zoologicznym i posadzić w swoim domowym akwarium.
Pamiętajmy, że w większości cenotów spotkamy tzw. haloklinę tj. miejsce gdzie słodka woda spotyka się ze słoną. Zazwyczaj na głębokości około 9-10 metrów. Poniżej halokliny życia praktycznie brak. Jeśli coś zobaczymy to tylko w warstwie słodkiej wody.
Z ryb morskich najbardziej charakterystyczną rybką wód Karaibów jest Rurecznica Atlantycka „Autostomus Maculatus”. Powiem szczerze, że polska nazwa mi nie przypada do gustu i wolę nazywać tą rybę jednak po angielsku, czyli ‘Trampet fish’. Tylko w Morzu Karaibskim zobaczymy Chetonika Skalnego „Holacathus Tricolor” oraz Strzępika Karaibskiego „Bodianus Rufus”, który często asystuje żółwiom podczas posiłku.
Jadąc na Jukatan z myślą o oglądaniu wspaniałych raf koralowych możemy bardzo mocno się rozczarować. Nie ma tu takich raf jak w Morzu Czerwonym czy u wybrzeży Australii. Pamiętajmy, że od tysięcy lat te okolice były nawiedzane przez wielkie nawałnice i huragany w porze deszczowej i olbrzymie koralowce nie przetrwałyby tu. Dla uzmysłowienia sobie, jakie siły działają pod wodą podczas huraganu podaje przykład. W okolicach Cancun, kilka lat temu na 20 metrach głębokości zatopiono statek wojskowy celem stworzenia sztucznej rafy i przede wszystkim dodatkowej atrakcji podwodnej dla turystów. Po pierwszym huraganie wrak został rozdarty na dwie części, a po kolejnym rozrzucony po dnie morskim w znaczących odległościach jeden kawałek od drugiego. To było 20 metrów głębokości. To proszę sobie wyobrazić, co dzieje się z koralowcami w płytszych partiach wody. Rafa ma tu inny charakter - przeważnie miękkie koralowce porastające skały i to nie tak gęsto jak w Morzu Czerwonym. Kołyszą się zgodnie z ruchem fal lub z kierunkiem prądów podwodnych, co w niektórych miejscach kreuje niesamowitą scenerię. Tak jak gałęzie drzew na klifie morskim często wychylają się w jedną stronę z racji silnych wiatrów, tak tu często zobaczymy np. gąbki wodne tak ukształtowane przez prądy, że w mig oka wiemy skąd, dokąd płynie woda. Rafa odradza się tu szybko. Zaletą nawałnic jest to, że po każdej przypływają rekiny, aby żerować na padlinie, która w dużej ilości znajduje się wówczas na dnie. W okresie naszej zimy, a tu w szczycie sezonu migrują tu także rekiny wielorybie, którym można się przyglądać w okolicach Cancun. Humbaki także obserwuje się w tamtym okresie. Przejrzystość wody jest wówczas mniejsza, ale jeden z naszych przewodników nurkowych, gdy powiedział, że pierwszy raz w życiu widział 40 wielorybów na raz to trzeba przyznać, że „gra warta jest świeczki”, aby przyjechać w tym okresie.
Nurkowania w morzu, w okolicach riwiery, to przede wszystkim spotkanie ze wspaniałymi stadami lucjanów. Dużo lepsza przejrzystość wody jest przy wyspie Cozumel. Podczas gdy w okolicach Playa del Carmen średnią przejrzystość w maju szacuję na około 20 metrów, to u brzegów Cozumel było to nawet powyżej 30 metrów. Nurkując na Cozumel musimy mieć wykupiony bilet wstępu do parku narodowego - specjalna wstążka przyklejona wokół nadgarstka ręki.
Zacznijmy, zatem od pierwszego dnia nurkowań. To, co zobaczyłem, a opisuje poniżej być może pozwoli zaplanować sobie dobre wakacje połączone z nurkowaniami.
„Tortuga Reef”
Cytuje: „Czy nazwa nie brzmi jakoś znajomo? Czekaj, czekaj, no gdzieś to słyszałem...hmm???”
Tak właśnie się zastanawialiśmy wszyscy, co ta nazwa nam mówi zanim nas olśniło, że w filmie Piraci z Karaibów jednym z miejsc gdzie działa się akcja był właśnie port Tortuga. Szybko okazało się, co znaczy, “tortuga” – żółw. Istotnie żółwi w tym miejscu jest, co nie miara i jakby ktoś jeszcze nie widział w swoim życiu tego zwierzaka to zdecydowanie powinien tu zanurkować. W tym miejscu jest zazwyczaj silny lub bardzo silny prąd. Nurkowanie polega na tym, że opada się na głębokość około 20 metrów i cały czas woda niesie nurków mniej więcej na tej głębokości. Zwykle trwa to około 40 minut.
„Barrakuda Reef”
W tym miejscu z kolei nazwa nie oddaje rzeczywistości, bowiem barrakud jest tu jak na lekarstwo. Barrakudy podczas dwóch tygodni pobytu na Riwierze widuje się, a i owszem, ale są to raczej zawsze pojedyncze samotniki czasami pokaźnych rozmiarów. Natomiast miejsce jest godne polecenia nawet dla opływanych, z dużym doświadczeniem nurków ze względu na olbrzymie stada rozmaitych gatunków lucjanów - uwierzcie robią wrażenie. Praktycznie można wpływać w wielkie stada tych ryb, które na chwile ustępują miejsca nurkom i po chwili wracają na swoją ulubioną miejscówkę. To miejsce jest także ciekawe ze względu na bogate życie makro. Mimo, że uwaga moja praktycznie cały czas przykuta była to malowniczo wkomponowanych pod nawisy skalne lucjanów to nie sposób było jednak nie zauważyć dużej ilości krewetek, ślimaków, ryb ang. „pipe fish”. Widuje się tu też często koniki morskie. Prąd w tym miejscu jest dużo słabszy i miejsce doskonale nadaje się także dla początkujących nurków.
„Arch Reef” (Los Arkos)
Nurkowanie w silnym prądzie, który praktycznie uniemożliwia zatrzymanie się w jednym miejscu, aby podziwiać wspaniałe stada ang.”Jack Fish”. Stada tych ryb robią, duże wrażenie, ale momentami ciężko nawet utrzymać aparat w ręku tak „wieje” pod wodą. Miejsce nosi nazwę od łuku w rafie, który po drodze mijamy na głębokości około 20 metrów. Rafa ma tu charakter łagodnego tzw. „drop-off”.
„Snaper Cave”
Kolejne nurkowanie na riwierze było dużo płytsze. Jak nazwa wskakuje rzeczywiście widać tu sporo ryb z rodzin lucjanowatych. Bardzo często widuje się też samotne, czasami olbrzymie barakudy. Nurkuje się wzdłuż rafy na głębokości około 13 metrów po czym przepływa się przez piaszczyste dno około 50 metrów aby dotrzeć do kolejnej rafy. Po drodze możemy obserwować ang. „garden eels”, węgorze ogrodowe, które zobaczymy w wielu miejscach na świecie, lecz tu jakby są mniej płochliwe.
„Cenot Kuklan”
Pierwszego maja część grupy nurkuje po raz pierwszy w swoim życiu w cenocie. Pamiętam, że w mojej książce nurka - logbook'u w miejscu przeznaczonym na wpisanie przejrzystości wody wpisałem – idealna. Być może, dlatego, że to był mój pierwszy cenot, który zobaczyłem w swoim życiu zapamiętam to nurkowanie do końca życia, ale jedna cecha jest tu charakterystyczna. Przy dobrym oświetleniu słońcem w godzinach porannych zobaczymy tu niesamowitą grę światła u wejścia do jaskini. Porównałbym to do promieni słonecznych wpadających do wielkiej katedry przez okna z witrażami. Niesamowity widok, co potwierdzają zresztą zdjęcia, które wówczas zrobiłem.
Tu nie zobaczymy tak dużo stalaktytów i stalagmitów jak w innych, cenotach ale największa atrakcją jest tu światło słoneczne. To trudno opisać, uwierzcie!
„Cenot Chak-Mol”
Po godzinnej przerwie wchodzimy do drugiego cenotu, który jest tuż obok pierwszego. Ta jaskinia ma dużo więcej stalaktytów i stalagmitów. Podczas nurkowania w pewnym momencie można wynurzyć się na powierzchnie i podziwiać niesamowity widok korzeni drzew, które przedostały się przez szczeliny miękkiej skorupy wapiennego sklepienia jaskini. Ten cenot nie dostarczy nam takich wrażeń z grą promieni słonecznych, co Kuklan, nie mniej jednak to jest nie zapomniane nurkowanie.
Wyspa Cozumel – Palancar Caves
Przy Cozumelu jest dużo lepsza przejrzystość wody niż u brzegów riwiery. Kolor wody, piaszczyste plaże, zupełnie inny kolor piasku sprawie, że czujemy się jak na Karaibach. To właśnie tu robione są zdjęcia do pocztówek i folderów o najlepszych miejscach i plażach na Karaibach. Woda przez to ma niesamowity kolor. Samo nurkowanie przypominało trochę podwodny raj w Indonezji, lecz tu bardziej ubogo w życie. Rafa koralowa ma tu innych charakter. Bardziej przypomina to pionowe ściany Chorwacji. Ta rafa jest niesamowita przez formacje skalne. Odkrył ją J.J Cousteau podczas swojego podboju dna morskiego. W tym miejscu widuje się często rekiny. Żółwie nie są rzadkością. W zakamarkach, szczelinach, grotach, przesmykach i tunelach rafy jest bogate życie langust, lucjanów i strzępieli. Rafa w tym miejscu opada do głębokości 700 metrów. Prąd słaby, ale zdecydowanie jest.
Cozumel – Dalila
Drugie nurkowanie po godzinnej przerwie w płytszym miejscu. Tu dno przypominało dla odmiany charakter rwącej rzeki. Tak były ukształtowane skały, piasek, gąbki i koralowce. W zasadzie samo nurkowanie było jak w rwącej rzece, przez co można zobaczyć naprawdę duży fragment rafy. W tym miejscu najbardziej charakterystyczną rybą na rafie jest lucjan i strzępiel. Czasami dość pokaźnych rozmiarów.
Cenot „Chicen-Ha” (western water)
Wspaniała infrastruktura dla turystów i tym samym nurkowie mogą skorzystać, bowiem tu odbywa się cześć programu ‘Maya Adventure’ – zorganizowana wycieczka, podczas której za około 100 USD można spędzić tu cały dzień. W programie jest m.in. zjazd na linach nad cenotem, jazda rowerem po dżungli. Tak, więc dla nurków też jest tu wygodnie. Miła, infrastruktura z ładnymi, zadbanymi toaletami. Stołówka, restauracja, zadaszenie, aby nie stać w słońcu. To wszystko przyćmiło jakby urok samego cenotu. W logbook'u napisałem, iż przejrzystość wody była perfekcyjna. Po raz pierwszy nurkowaliśmy z niemieckim przewodnikiem imieniem Roman, którego tu przezwali Ramon, a wszyscy Meksykanie na przywitanie wołali do niego „Was is los”. To on właśnie jednemu z uczestników nurkowania powiedział: “You are dead men”. Trochę nas to zdziwiło, ale okazało się, iż jeden z nurków wyszedł z ciśnieniem powietrza w butli 10 atmosfer, co było totalnym zaniedbaniem sztuki nurkowania w jaskiniach. Zaraz po tym opowiedział kilka zdarzeń jak to kilka wypadków zdarzyło się, gdy ludzie ginęli tuż u wyjścia na powierzchnie właśnie przez łamanie zasady 1/3. Drugi raz nikomu nie trzeba było powtarzać i już wszyscy twardo przestrzegali tej reguły.
Cenot „Tajmahal”
Wszyscy zgodnie po nurkowaniu byli zachwyceni. Później zresztą okazało się, że po każdym kolejnym nurkowaniu w innym cenocie także. Niesamowite nurkowanie. Po drodze widzieliśmy zieloną dziurę, do której wpadają od lat gałęzie drzew i liście, przez co kolor wody zabarwiony zielonymi glonami daje fascynującą poświatę. Kilka dni później, gdy tam nurkowałem drugi raz wpłynąłem w tą dziurę i okazało się, iż jest tam haloklina. Przy powierzchni była słodka woda, dzięki czemu mogły się tam rozmnażać glony słodkowodne. Co za miejsce!!! Nawet brak mi słów, aby to opisać. Po około 20 minutach nurkowania wynurzamy się. Dziura w sklepieniu sufitu nadaje temu miejscu wręcz fantastyczny charakter. Korzenie zwisające ku wodzie, nietoperze, rajskie ptaki i świadomość, że wynurzyliśmy się gdzieś w środku dżungli subtropikalnej Ameryki Środkowej daje tak niezatarte wspomnienia, iż nie sposób tego zapomnieć. Chwile napawamy się widokiem i ponownie zanurzamy nasze ciała w krystalicznie czystą wodę. Po nurkowaniu podczas rozmowy z lokalnymi nurkami dowiedziałem się ciekawostki, iż Mayowie mówili na te jaskinie ‘Conot’. Hiszpanie zmienili nieco nazwę dostosowując ja do swojego języka, na Cenote. My dla odmiany dla potrzeb naszego języka mówimy Cenoty. Natomiast warto znać genezę tego słowa, a znaczy w języku, Mayów – studnia.
Cozumel – Santa Rosa Reef
Nurkowanie w morzu, nawet Karaibskim, po nurkowaniu w cenotach będzie, miało już zawsze trochę gorszy charakter dla mnie. Nie mniej jednak nasz przewodnik argentyński Aleksandro stanął na wysokości zadania i podczas tego nurkowania starał się pokazać nam najlepsze zakamarki rafy. Ciekawskie, gigantyczne barakudy przez chwile dały mi do zrozumienia, że to w zasadzie chyba ja powinienem się ich bać. Rzeczywiście, podczas spotkania z dużą barakudą pod koniec tego nurkowania poczułem respekt, gdy spojrzałem jej w oczy z odległości metra, a ona dalej twardo stała w miejscu. Prąd przesunął mnie dalej, a barakuda jakby nie zwracała uwagi na nas, mimo, że inne osobniki zawsze trzymały dystans do nurków.
Cozumel – Paradise Reef
To miejsce, na pierwszy rzut oka, wygląda nieciekawie. Blisko hotel, port, płytko, dużo jachtów w okolicy. Pomyślałem sobie; „ no tak wywieźli nas na płytkie nurkowanie, aby zapchać czas”, a tym czasem nazwa rafy „ Rajska rafa” rzeczywiście odzwierciedlała istotę miejsca.
Nurkowanie zaczyna się u wyjścia rzeki, która wypływa z wyspy. Nie trudno domyśleć się, że zasolenie jest tu nieco słabsze. Natomiast zupełnie nie wziąłem pod uwagę tego, że osady niesione przez tą właśnie rzekę wabią ogromną ilość ryb. Koralowców jest tu faktycznie mało, ale ilość ryb przytłacza. Ciekawostką miejsca jest to, iż żyje tu endemiczna ryba podobna do skorpeny, ale spotykana tylko na wyspie Cozumel i tylko w tej okolicy. Podczas nurkowania rogatnica dzielnie broniła gniazda przed intruzami, a znając już ostre zęby po nurkowaniu na Sipadanie gdzie poznałem agresywność tej ryby, wolałem nie podpływać bliżej.
Riwiera – wrak „Mama Vińa”
Kolejnego dnia pierwsze nurkowanie robimy na jedynym wraku w tej okolicy. Wrak ekskluzywnej 27 metrowej łodzi motorowej, który po huraganie został tak uszkodzony, iż nie dostał pozwolenia na dalszą eksploatację. Zatopiono, go więc na potrzeby turystyki. Naturalnie od razu mieszkańcy Morza Karaibskiego zaadaptowali nową, sztuczna, rafę. Nurkowanie jest zdecydowanie dla osób zaawansowanych lub przynajmniej dobrze opływanych – wrak, bowiem leży na 28 metrach głębokości. Wokół nie ma żadnej rafy- tylko piach, a na dodatek cały czas silny prąd skutecznie ‘zdmuchuje’ z pokładu. Trzeba sobie, zatem dobrze radzić pod wodą, bo szybko można się zmęczyć i zużyć dużo powietrza. Maszt znajduje się na 15 metrach głębokości i od tej głębokości zaczyna się wynurzanie w toni i to w silnym prądzie. Dlatego też przewodnik na to nurkowanie bierze nie więcej jak czterech nurków. Przy wraku można spotkać całe stada barakud, a także ang. Jack fish oraz żółwie i innych mieszkańców Karaibów, tych, co pod wodą rzecz jasna żyją. Choć z drugiej strony można często spotkać tych nalądowych, gdy na nurkowanie przypłynie kilka łodzi nurkowych. Scena znana z wraku Thistlegorm. Kto był ten wie o czym mowa. Ponieważ wrak leży na jasnym piachu zdjęcia wychodzą rewelacyjne. Absolutnie, miejsce godne polecenia!
Riwiera – „Sobolos Reef”
Płytsze nurkowanie z racji tego, iż było to nasze drugie zanurzenie. Niesamowita ilość ryb ! Miejsce gdzie można zabrać spokojnie początkujących nurków. Stada ryb po prostu przytłaczają ilością, mnogością i kolorami. Maksymalna głębokość nurkowania to 14 metrów, ale to w zupełności wystarczy, aby nacieszyć oczy fauną tych wód.
Cenote – „Angelita”
‘Sink hole’ – tak w zasadzie nazywają takie miejsca lokalni nurkowie. Nie jest to, bowiem charakter cenotu, ale dużej sadzawki, do której przez miliony lat wpadały liście i organiczne kawałki dżungli. Po angielsku zwą to miejsce ‘Mały Anioł’. Usytuowany jest 17 kilometrów od Tulum. Pięciominutowy spacer przez dżungle z butlą na plecach, aby dojść do wody jest ciekawą przygodą. To właśnie po tym nurkowaniu czułem się jak Marko Polo czy odkrywca Titanica. Cena nurkowania 120 USD była warta tych wrażeń, które zachowam w sercu do końca życia. Zresztą, cała ekipa, która nurkowała tego dnia w Angelicie zgodnie twierdziła, że to było niesamowicie ekscytujące nurkowanie. Dlaczego?
W jednym zdaniu ująłbym to tak. To było świtowej klasy nurkowanie! Na to nurkowanie zabierani są tylko doświadczeni nurkowie. W środku dżungli jest studnia średnicy około 40-50 metrów i głęboka do 60 metrów. Pionowe ściany ciągną się w dół i praktycznie nie ma występu skalnego, aby gdzieś oprzeć rękę. W zasadzie całe nurkowanie odbywa się w toni, ale jakiej toni!
Po lince opustowej spadamy na około 28 metrów głębokości. Przejrzystość dobra, ale wtedy jeszcze tego nie dostrzegamy, bo wszyscy patrzą w dół. Na 29 metrach zaczyna się dwumetrowej grubości warstwa siarkowodoru. Przez chwilę nie widać nic. Nasz włoski przewodnik Alesandro trzyma nas kurczowo za rękę. Rozumiałem go w 100%. Smród siarkowodoru mimo oddychania przecież czystym powietrzem z butli i tak dał nam do wiwatu. Od 30 metrów głębokości zaczyna się warstwa słonej wody. Czystej, natomiast warstwa, która została nam nad głowami bardzo skutecznie odcina promienie słoneczne, których i tak jest mało ze względu na gęsta dżunglę i konary drzew tropikalnych zwisających nad powierzchnią wody.
Pływamy chwilę, wokół jakiejś góry krzaków, gałęzi, starych drzew. Głębokość 40 metrów. Praktycznie jesteśmy cały czas w toni. Poczułem się przez chwile jak w polskim jeziorze. Teoretycznie powinienem poczuć się jak w domu, lecz w psychice lekki niepokój wyzwolił we mnie większa czujność na bodźce narkozy azotowej, która tu mogłaby mieć katastrofalny skutek. W takich chwilach zazwyczaj do głowy dochodzą niechciane myśli no i oczywiście musiało mi się przypomnieć, że tuż przed wejściem urwał mi się pasek od płetwy i mam ją związaną na sznurek. Później okazało się, że kto wie czy patent nie był mocniejszy od gumowego paska, ale na tej głębokości, w takich warunkach rozum często zmienia rzeczywistość. Alesandro zawraca. Po chwili znów trzymając się za ręce brniemy przez warstwę dwumetrowej halokliny i mieszaniny siarkowodoru. Tuż nad nią dopiero teraz zobaczyliśmy przejrzystość wody. Teraz dopiero rozum naszkicował szybko w głowie zarys dna i kształt całego zbiornika. W jednej chwili zrozumiałem, co to są owe gałęzie i góra liści na środku cenotu. Od tysięcy lat z dżungli do zbiornika wpadają liście, gałęzie, całe drzewa tworząc na środku ‘studni’ górę, która po jakimś czasie wynurzyła się z warstwy słonej wody i pnie się dalej ku górze. Widok jest niesamowity i wręcz trudny do zrozumienia. Wisimy, bowiem w toni na głębokości 25 metrów nad górą liści, która znika gdzieś pod mglistą warstwą siarkowodoru. Wokół niej pływają nurkowie wielkości zapałki, bowiem widać ich z odległości 50 metrów. Co za widok! Sam złapałem się na tym jak pod wodą mówiłem do siebie nie artykułowalny zwrot „ O ku...a”.
Dopływamy do naszej liny opustowej i zaczynamy wynurzanie. Na głębokości około 15 metrów płyniemy w kierunku ściany gdzie jest wejście do groty. Nie chybnie zawsze znajdzie się ktoś, kto płynie do takich dziur i tak też było tym razem, łącznie ze mną. Ja skupiłem swój wzrok na małych rybkach, których potem nigdzie nie mogłem znaleźć. Były tylko tu i mocno wierze, że to jakiś endemiczny gatunek słodkowodnej ryby z gatunku karpieńcowatych. To miejsce w skali od 1 do 10 było na 11 ale zdecydowanie trzeba być dobrze opływanym, aby tu zanurkować.
Cenot – „Grand Cenote”
Jeden z najpiękniejszych cenotów na Jukatanie. Umiejętność doskonałej pływalności jest tu wręcz wymagana ze względu na wybitne formacje skalne. Ilość form skalnych dekorujących jaskinie jest przytłaczającą! Jeden z naszych przewodników sam mówił, że życzyłby sobie być właścicielem właśnie tego miejsca. Jaskinia jest blisko drogi i tu też znalazło miejsce sporo turystów, którzy odwiedzają ten cenot po drodze między dwoma ośrodkami architektury antycznej – Tutum i Chichen-Itza. Istotnie w tym miejscu było najwięcej stalaktytów i stalagmitów. Potężnej wielkości komory jaskiniowe mieszczą kilkanaście grup nurków na raz i nikt nie wchodzi sobie w drogę. Ukształtowanie jaskini jest tak wspaniałe, że pozytywnych opinii na temat tego miejsce nie było końca. Po Angelicie myśleliśmy, że nic nas tego dnia już nie zaszokuje. Tymczasem drugie nurkowanie było równie wspaniałe. W Grand Cenote żyje dużo ślepczyków jaskiniowych i sumów słodkowodnych. Ogrody lotosów z pięknie ubarwionymi na czerwono i purpurowo liśćmi zachwycają każdego. Sam hodowałem lotosy w akwarium, a widok całego ogrodu lotosowego był naprawdę zachwycający.
W Grand Cenote nie ma halokliny w zakresie nurkowania rekreacyjnego tak, więc nurkuje się tylko w słodkiej wodzie. Słona woda jest dużo dalej i jest niedostępna dla nurków turystycznych. Mało, kto wie, iż cenot ten ma 120 km długości.
Cozumel – „Columbia Reef”
Bardzo spektakularna rafa z licznymi dziurami, zakamarkami, wąwozami i grotami. Przejrzystość wody do 30 metrów pozwoliła wypatrzyć nam rekina ang. Nurse shark, który tylko przez chwilę wypłynął do 20 metrów głębokości. Gdy grupa ruszyła w jego kierunku szybko umknął w dół. Tu też widzieliśmy płaszczkę, a nieopodal tego miejsca leży awionetka, na głębokości 7 metrów. Nie nurkuje się tam zazwyczaj ze względu na to, iż praktycznie oprócz tego samolotu nie ma nic wokoło niego. Tylko piach, tak, więc nurkowanie byłoby nieco stracone. Po za tym silne prądy nie pozwalają na opływanie tego wraka. Nurek, z prędkością lokomotywy, mija samolot i dalsze nurkowanie odbywałoby się już nad piaskiem. Mimo okazji zobaczenia samolotu pod wodą, my także zrezygnowaliśmy z nurkowania w tamtym miejscu.
Cozumel – „Paso de Cerdar”
Podczas tego nurkowania zaszczycił nas pod wodą właściciel centrum nurkowego Tank-Ha. Nurkowanie płytsze, ale równie emocjonujące, co pierwsze. Wszyscy widzieli płaszczki, barakudy i wszystkie trzy gatunki ryb aniołów, czyli ang. French, Gray i Queen Angelfish. W zasadzie podczas nurkowania powinniśmy zobaczyć charakterystyczną rybę wód Morza Karaibskiego, czyli tarpoon’a. Niestety z nieznanych przewodnikom przyczyn nie było ich widać tu od kilku tygodni.
Cenot – „Dos Ojos” (dwoje oczu)
Nurkujemy dwa razy w tym samym cenocie tyle, że wejścia do niego są z różnych stron. Nie ma potrzeby przenoszenia się zatem w inne miejsce. Pierwsze nurkowanie odbywa się po linie czy też ścieżką zwaną „ Barbie line”. Gdzieś w połowie nurkowania przy linie bazowej przyczepiony jest krokodyl pożerający lalkę Barbie. Naturalnie są to małej wielkości gumowe maskotki, ale w jaskini jest to tak abstrakcyjny widok, że nie możemy się na dziwić.
Drugie nurkowanie jest na tyle płytkie, że powietrza w 12 litrowej butli starcza spokojnie na całą godzinę i to przy zachowaniu zasady 1/3. Podczas nurkowania także wynurzamy się - nad głowami latają nam nietoperze. Jaskinia pełna stalaktytów i stalagmitów. U wejścia do cenotu rosną jakieś, bliżej mi nieznane, drzewa, których owoce w dużej ilości wpadają do wody. Upodobały sobie ten smakołyk tutejsze rybki. Rozgniatając ów owoc w mgnieniu oka mamy całe stado ryb zjadające miąższ z ręki. Zabawa nie do opisania. „Dwoje Oczu” ma 60 km z eksplorowanych korytarzy i łączy się z 25 innymi cenotami. Jest tak spektakularny zarówno dla nurków jak i snorkelowiczów, że IMAX wybrało ten właśnie cenot do nagrania filmu „ Podróż do zachwycających jaskiń” (oryginalny tytuł brzmi „ Journej into Amazing Caves”). Oprócz małych rybek słodkowodnych spotkamy tu także krewetki słodkowodne oraz czasami małe żółwie.
Cenot – „Aktun-Ha” (Car Wash)
Nazwa cenotu, czyli myjnia samochodowa, pochodzi od tego, że przez długi czas zatrzymywali się przy nim kierowcy i myli swoje auta wykorzystując do tego właśnie wodę z Aktun Ha . Istotnie, gdy staniemy na brzegu tego zbiornika nic nie wskazuje no to, co może on kryć poniżej. Przejrzystość wody może półtora metra, kolor mętny. Mogę tylko zgadywać, iż któregoś razu ktoś z ciekawości zanurkował i odkrył fascynujący cenot poniżej. Dziś, naturalnie, mycie samochodów nie wchodzi w rachubę, a pod powierzchnią wody jest istne akwarium. Po przebrnięciu przez warstwę około 3 metrów głębokości, gdzie przejrzystość jest, co tu dużo mówić - fatalna, nagle ukazuje się naszym oczom wspaniale klarowna woda z niesamowitą ilością ryb słodkowodnych. Dno jest takie, iż zanurkować głębiej można tylko po brzegach cenotu. Dno w środkowej części jest mocno porośnięte glonami, które osadziły się na osadach dennych. My płyniemy w prawo i nagle dno zaczyna opadać mocno w dół. Szybko okazuje się, że urok wody jest tak niesamowity, że mieliśmy jedno z bardziej niezwykłych nurkowań podczas całego pobytu. Cenot jest mało atrakcyjny dla zwykłych turystów gdyż zwyczajnie pływając po powierzchni nic nie widać natomiast poniżej jest czysta, klarowna woda. Widok z dołu w kierunku powierzchni jest zachwycający przede wszystkim ze względu na kolor wody. Taki odcień zieleni spotkamy rzadko. Ze względu na to, iż miejsce jest mało uczęszczane przez turystów przewodnik nasz zakłada poręczówkę sam i po nurkowaniu jako ostatnia osoba zwija także sznurek. Inne cenoty są oporęczowane na stałe. Tu trzeba zrobić to samemu.
Dno w płytszej części cenotu, czyli tuż pod „chmurą” mętnej wody jest dość mocno zamulone, ale także mocno porośnięte zwartą gęstwiną glonów przez co nawet nieumiejętne używanie płetw nie wzbija mocno mułu. Zobaczymy pod wodą dużo lotosów i ramienic spotykanych także w Polskich wodach. Nie mogłem uwierzyć, ale wziąłem ramienice do ręki i upewniłem się, że wygląda dokładnie tak samo. W tym cenocie żyją także żółwie słodkowodne, które mieliśmy możliwość zaobserwować tuż przed wejściem do wody. Przewodnik opowiadał, że żyje tu także mały aligator, ale prawdę powiedziawszy nie wiem do dziś czy mówił poważnie.
Cenot – „Ponde Rosa”
Już myślałem, że znam mniej więcej charakter cenotów na Jukatanie. Tym czasem cenot Pnde Rosa dał mi do zrozumienia, że jeszcze nie jedno mnie zaskoczy. Zielony cenot albo też „El Eden” - tak zwą go też lokalni przewodnicy ze wzglądu na to, iż całe dno jest porośnięte różnymi odcieniami zielonych glonów, jest rajem dla małych rybek żyworodnych. Ani jednej roślinki słodkowodnej pod wodą – tylko glony. Natomiast tak malowniczo porastają skały, iż nie mogliśmy oderwać wzroku od wody. Ten cenot jest otwarty na powierzchnię w dużej części podobnie jak Car Wash czy Angelita. Podczas nurkowania przepływa się pod woda pod czymś w rodzaju wiaduktu i potem płynie cały czas, wzdłuż brzegu. Woda słodka jest tu wyraźnie cieplejsza od słonej. Zresztą tylko tu widziałem tak wyraźnie jak słona woda wpada z jednego korytarza do zbiornika. Przez to, woda jest idealnie czysta, bo cały czas następuje wymiana starej wody, ale także na dnie jest nieco więcej osadów dennych. Umiejętna praca nóg jest tu przydatna. Podczas nurkowania widzieliśmy węgorza i słodkowodne żółwie. W tym miejscu jest bardzo dużo Molinezji Żaglopłetwych, sumów i pielęgnic uderzająco przypominających Akary Błękitne.
Infrastruktura dla turystów jest także dobrze rozwinięta, a wstęp kosztuje zaledwie 3 USD. Mamy także doczynienia z halokliną, która jest nieco płyciej niż w innych cenotach.
Naturalnie na półwyspie Jukatan jest dużo więcej ciekawych miejsc, o których tym razem nie napisze gdyż w nich nie byłem. Można odnieść się do ciekawych przewodników czy też, coraz bardziej popularnego, Internetu, celem wyszukania tego, co mogłoby nas jeszcze zainteresować.
Miejscowość Playa del Carmen, w której dane nam było mieszkać dwa tygodnie, jeszcze dwadzieścia lat temu była małą osadą rybacką z kilkoma łódkami rybaków na brzegu. Obecnie ma niepowtarzalny klimat i jest typowym miasteczkiem żyjącym z turystyki, w którym żyje blisko 20 000 lokalnej ludności nie licząc licznie przybywających turystów. Na szczęście lokalne władze nie pozwoliły budować wielkich hoteli, drapaczy chmur czy wysokich zabudowań tym samym zostawiając dawny charakter wioski. Niedalekie Cancun, w którym lotnisko było pierwszym miejscem, które zobaczyłem w Meksyku, rozbudowało się bardzo w górę z wielkimi wieżowcami, licznymi centrami handlowymi i ekskluzywnymi hotelami. Wszystko dla typowego amerykańskiego turysty, który miał się czuć na wakacjach jak u siebie w przysłowiowym domu, czyli Nowym Jorku.
Nie ma możliwości, aby nudzić się w Meksyku. Oprócz licznie oferowanych atrakcji turystycznych w samej miejscowości Playa del Carmen można w bardzo przyjemny sposób spędzić czas. Szwędanie się po uliczkach, sklepach i restauracjach samo w sobie jest tu przyjemne. Możemy pójść na długi spacer w zachodnim kierunku gdzie dojdziemy do ekskluzywnej dzielnicy willowej z przepięknym parkiem z antycznymi grobowcami. Idąc brzegiem morza w kierunku wschodnim możemy zrobić sobie bardzo długą wycieczkę plażą, czego nie można raczej zrobić w kierunku zachodnim gdyż prywatni właściciele ograniczyli dostęp do morza i nie można przejść wzdłuż plaży w tamtym kierunku.
Playa del Carmen zostawiło swój własny klimat. Spotkamy tam turystów praktycznie z całego świata. Niezliczone dyskoteki, restauracje, bary, sklepy, butiki, bazary, kawiarnie powodują, iż każdy znajdzie dla siebie urocze ulubione miejsce.
Ważną informacją jest to, że główna aleja miasta „5th Avenue” jest najdroższą ulicą w Playa del Carmen. Za posiłki będziemy, płacić więcej. Podobnie ma się sprawa z zakupami, a uwierzcie mi kolorowe sklepy kipiące bardzo oryginalnymi towarami tak zachęcają do zakupów, że nie sposób się oprzeć i wejść do środa, aby czegoś nie kupić. Nasz opór przed wejściem do sklepów i restauracji łagodzony jest jeszcze na dodatek zachętami naganiaczy, którzy czasami bardzo agresywnie zachęcają do odwiedzenia właśnie tego, a nie innego lokalu. Mamy, więc podobne naciągactwo jak na ulicach Hurghady w Egipcie. Jeśli ktoś był z pewnością wie, o czym mówię.
Co zrobić aby nie stać się przypadkową ofiarą droższego sklepu czy restauracji? Prawdę powiedziawszy będąc na wakacjach wręcz chcemy, aby nas zaciągnęli do takich miejsc, ale chcąc zaoszczędzić trochę dolarów wystarczy odejść 300-500 metrów od głównej ulicy, aby znaleźć typowe meksykańskie bary i restauracje z dużo tańszym menu, a smakiem dorównującym najlepszym restauracjom. Dla porównania, pierwszego dnia za obiad z jednym piwem przy głównej ulicy zapłaciłem ponad 30 dolarów amerykańskich. Dwa dni później dwie ulice wyżej znaleźliśmy bardzo klimatyczną restaurację, w której stołują się całe rodziny meksykańskie, a gdzie za obfity obiad z napojem płaciliśmy maksymalnie 9-11 dolarów. Różnica jest jak widać znacząca. Przed przybyciem do Meksyku naturalnie każdy próbuje w przewodnikach wyczytać coś ciekawego. Ja bynajmniej nie potwierdzam tego, żeby nie jeść z lokalnych barach gdyż można się zatruć. Sprawdziłem sam kilka straganów i barów gdzie kelnerzy czasami nie potrafili powiedzieć słowa po angielsku i żadnych sensacji żołądkowych nie miałem. Playa del Carmen to także miejsce gdzie należy szukać, targować się i sprawdzić kilka razy ceny w różnych miejscach zanim zrobimy zakup wypranego towaru np. chcąc kupić koszulkę piłkarską dla syna w jednym miejscu krzyczeli za nią 50 USD. Natomiast kilka dni później w innym butiku kupiłem ją za 11 USD.
Sklepy w miasteczku są wypełnione towarem po brzegi i trudno się oprzeć zakupom nawet największym twardzielom. Warto, więc pierwsze dni poświęcić na zbieranie informacji gdzie, co jest, aby nie przepłacać.
Miejsce, w którym mieszkaliśmy podczas tych dwóch tygodni, a był to hotel Maya Bric usytuowany jest przy „5th Avenue”, pierwszej ulicy równoległej do plaży. Pokoje skromne, ale czyste. W każdym pomieszczeniu sejf, klimatyzacja, toaleta, prysznic z ciepłą wodą, codziennie świeże ręczniki. Sprzątaczki każdego dnia robiły porządki w każdym z pomieszczeń, a basen na dziedzińcu w pięknej scenerii ogrodu z palmami kokosowymi i tropikalnymi kwiatami mimo bliskości głównej ulicy sprawiał, że goście hotelowi nie mogli narzekać. Może jedyną niedogodnością było to, że trzeba pamiętać o przejściówkach do gniazdek elektrycznych, bowiem tam obowiązuje standard amerykański, a prąd ma napięcie 110 wolt, a nie jak u nas 220. Warto sprawdzić jeszcze przed przybyciem, jakie widełki napięcia zawiera choćby nasza ładowarka do telefonu komórkowego czy ładowarka akumulatora latarki nurkowej.
Dosłownie tuż obok hotelu jest centrum nurkowe Tank-Ha, z którego usług korzystaliśmy. Tank Ha znaczy w języku Mayów „Głęboka Woda”. Centrum prowadzone jest przez Szwajcara o imieniu Lothar i prowadzone jest bardzo przyzwoicie. Instruktorzy i przewodnicy z Włoch, Niemiec, Argentyny, Meksyku oczywiście też prowadzili nurkowania w bardzo profesjonalny sposób, a ich otwartość, chęć pomocy zadziwiały i zdecydowanie budowały wokół nich pozytywne wibracje.
Atrakcji turystycznych w okolicach Playa del Carmen nie brakuje. Możemy odwiedzić różne miejsca przygotowane specjalnie dla turystów. Antyczny port Mayów w Tulum, dawną stolice Mayów - Chitzen Itza z piramidą, która w lipcu 2007 została okrzyknięta jednym z siedmiu cudów świata. Wejść na nią niestety nie możemy, ale jeśli ktoś koniecznie życzy sobie wejść na pradawną piramidę może zrobić to w miejscowości Cobe. Ze szczytu widać panoramę dżungli, a nieopodal leżące jezioro bynajmniej nie zachęca do pływania z racji mieszkańców – krokodyli.
Na riwierze możemy spełnić swoje marzenia pływania z delfinami gdyż kilka parków wodnych oferuję tą atrakcję, a nawet można popływać z płaszczkami.
Jeśli w Polsce zastanawiamy się przed przybyciem na Jukatan, co można robić na tym półwyspie to po przybyciu jesteśmy dosłownie zasypywani ulotkami i ofertami na różnego rodzaju atrakcje turystyczne. Już po wyjściu z lotniska będziemy mieli w ręku ulotki z informacjami gdzie można zobaczyć ruiny Azteckie czy miasta Mayów.
Wynajęcie samochodu kosztuje w granicach 50 USD za dzień, dzięki któremu sami możemy pozwiedzać okolice i nie musimy korzystać z pośredników. W śród uczestników majowej wyprawy byli nawet tacy, którzy zrobili sobie wycieczkę jednodniowa do Belize (około 300 km od Playa del Carmen jest granica).
Kiedy najlepiej przyjechać na Jukatan jest na tyle problematycznym pytaniem co i kłopotliwym. Sezon turystyczny trwa od połowy listopada do połowy kwietnia. Ceny są wówczas wywindowane w górę, a rezerwacje hotelowe trzeba wówczas załatwiać przynajmniej pół roku wcześniej. Okres naszego lata to na Morzu Karaibskim czas huraganów i pory deszczowej, która zaczyna się mniej więcej w połowie maja i kończy około połowy września. Można przyjechać na dwutygodniowy relaks w tym czasie i mieć wspaniałe wakacje, ale pamiętając ogromne zniszczenia huraganów, które tworzyły się właśnie w tych okolicach ja zastanowiłbym się dwa razy zanim bym wyjechał. Tym bardziej, że dwa lata temu huragan Rita, który zrobił milionowe szkody u wybrzeży Stanów Zjednoczonych przeszedł także przez Playa del Carmen. Dziś już nie widać zniszczeń, ale wyobraźnia jednak pracuje.
Wydaje się więc najkorzystniej lecieć w kwietniu i maju, a potem w październiku i listopadzie, aby nie mieć nieprzyjemnych niespodzianek pogodowych, a i cenowo, aby nie być zaszokowanym.
Jeśli ktoś ma ochotę to może nawet popłynąć na sąsiednią wyspę Cozumel. Szybkie katamarany transportują ludzi z Playa del Carmen na wyspę w niecałe pół godziny, a na bilet na pewno będzie nas stać. Transport wodny pomiędzy Playa, a Cozumel jest tam czymś w rodzaju autobusu dla miejscowej ludności.
Sam osobiście jadąc do Meksyku zastanawiałem się jak będzie z bezpieczeństwem w małym miasteczku i powiem bez owijania w bawełnę. Zupełnie bezpiecznie można się tu czuć zarówno na głównym deptaku turystycznym jak i w bocznych uliczkach zamieszkałych tylko przez lokalną społeczność. Na dodatek policja turystyczna sprawia wrażenie jakby dbali o przybyszów i aby turyści czuli się bezpiecznie na każdym kroku.
Jestem niemalże pewny, że w Playa del Carmen zawitam jeszcze nie raz. Być może następnym razem już na kurs jaskiniowy. Cenoty zostawiają w pamięci ludzkiej niezatarty ślad, a być na Jukatanie i nie zanurkować w nich to jak być w Rzymie i nie zobaczyć Papieża. Mam też swoje powiedzenie na takie okoliczności a mianowicie to tak jakby być w Dolinie Pięciu Stawów Polskich i nie zjeść w tamtejszym schronisku szarlotki. Kto był z pewnością właśnie dostał ślinotoku, a kto nie był? Zdecydowanie polecam. Pierwsza klasa, tak samo jak nurkowania na Jukatanie.