W dniu, kiedy jacht "Elektra" spłonął kilka lat temu u wybrzeży Włoch, wyprawy do tego pięknego kraju stanęły pod znakiem zapytania. Po odkryciu bliskiej Chorwacji prawie zapomniałem o tym nurkowym kierunku.
Przez przypadek trafiliśmy jednak na kontakt z polskim statkiem "Zenit", który trzy lata temu został zakupiony przez czterech włoskich dżentelmenów. Wybudowany w latach 50 jako trauler łowił głównie śledzie na Morzu Północnym. W 1964 roku jednostka trafiła do Wyższej Szkoły Morskiej i od tego czasu, po przebudowie, służyła jako statek szkoleniowy. Przez ostatnie dwa lata trwały prace adaptacyjne, dostosowujące go dla celów turystycznych. Na statku znajdują się trzy pokłady: dolny z kajutami 2,3,4 osobowymi i pomieszczeniem na odpoczynek, górny z bardzo dużą mesą połączoną z kuchnią i pokładem widokowym, gdzie można się opalać lub spać, jeśli komuś jest za gorąco w kajucie (klimatyzatory są na dole i w mesie głównej). Polska załoga, 36 miejsc noclegowych, a ponadto statek prezentuje się znakomicie na zdjęciach w internecie.
Decyzja zapadła niemalże natychmiast, gdy usłyszałem, że najbliższy rejs planowany jest wokół Wysp Tremiti. Znajdują się one, najprościej mówiąc, na "ostrodze włoskiego buta" - półwyspu Gargano, około 80 km od chorwackiej wyspy VIS, na której miałem okazję nurkować miesiąc wcześniej. Mini archipelag Wysp Tremiti jest jedynym we Włoszech położonym poza przybrzeżną laguną. Składa się on z trzech mniejszych wysepek: San Nicola lub też Tremiti; San Domino (największa w archipelagu, której nazwa pochodzi od imienia biskupa, założyciela kościoła na tej ziemi), i Caprara lub też Capraia, która nazwę zawdzięcza od jadalnych kaparów, które możemy tu znaleźć bez większego trudu.
Italia
Druga połowa czerwca - jedziemy do Włoch. Statek czeka na nas w porcie Manfedonia, około 100 km na północ od Bari. Cała podróż zajęła nam równo 24 godziny. Do przejechania było około 2100 km. Trzeba przyznać, że jest to spory odcinek i drugi kierowca na zmianę jest ----niezbędny. Droga do Graz w Austrii znana mi już z wypraw do Chorwacji, ale tym razem nie skręcamy w stronę Słowenii tylko jedziemy prosto autostradą do Klagenfurtu. Kierujemy się do Udine, następnie na Wenecję, Padwę, Bolonię i stamtąd autostradą A14 do Ankony. Z Ankony to już tylko około 300 km na południe. Zaokrętowanie na statku to chwila, szybki prysznic i całą grupą, a było nas 23 osoby, idziemy "na miasto", aby zobaczyć centrum Manfredoni. Jak to we Włoszech, ruch zaczyna się po sjeście. Tłok i gwar na ulicach, charakterystyczne bzyczenie motorów i skuterów przypominają, że jesteśmy już we Włoszech. Trzeba wspomnieć tu o sławnym delfinie manfredońskim, który żyje w okolicach portu i jest nie lada atrakcją dla przyjezdnych. Płata figle żeglarzom i wędkarzom. Wita i żegna każdy statek wpływający, bądź opuszczający port.
Tremiti
Następnego dnia rano ruszamy na wyspy Tremiti. Delfin przy końcu falochronu podpływa, fika kilka koziołków, macha nam płetwą i znika pod wodą. Dziewięć godzin rejsu integruje grupę i podnosi adrenalinę, bo już niedługo zobaczymy cel naszej wyprawy.
Zaczynamy nurkowaniem nocnym przy wyspie San Nicola. Zenit został na kotwicy w porcie, a nieliczni zapaleńcy zdecydowali się podpłynąć pontonem na wschodnią część wyspy do punk-tu Scalette. Miejsce to jest ubogie we florę, ale w nocy jest tu niebywała ilość skorpen (ang. Scorpionfish). Prawdę powiedziawszy, nigdy w życiu nie widziałem tak dużej liczby w jednym miejscu. Nie przesadzę, jeśli powiem, że podczas 50 minut nurkowania naliczyłem ok. 50. sztuk tych spokojnych rybek. Drugim charakterystycznym szczegółem tego miejsca jest duża ilość raków tzw. "łopaciarzy". Po za tym, standardowo jak na wody Adriatyku - krewetki, czarne rybki (ang. Damselfish) i mnóstwo centymetrowej wielkości raczków. Skały opadają do głębokości około 17 metrów, a następnie piach ciągnie się już w głębiny morza. Przy krawędzi skał stare sieci dostarczają nieco adrenaliny podczas nurkowania.
Następnego dnia pierwsze nurkowanie wykonujemy kilkaset metrów dalej od Scalette. Punta Santa Maria lub inna nazwa Scoglio Segato. Za dnia wszystko wygląda nieco inaczej. Zenit zatrzymał się na miejscu nurkowym, więc zejście na dno odbyło się po łańcuchu kotwicznym do głębokości 25 metrów, a następnie płynąc w stronę lądu dotarliśmy do krawędzi podwodnych skał na głębokości ok. 15 metrów. To, co martwiło wszystkich na samym początku tego nurkowania to przejrzystość wody, która na powierzchni nie przekraczała 7 metrów. Na szczęście poniżej magicznej siódemki widoczność sięgała 20-25 metrów i tak już było na każdym następnym nurkowaniu. Wyraźnie można było zauważyć dwa prądy: denny - płynący z Chorwacji, i powierzchniowy, który niesie żyzną wodę od strony Wenecji. Dodatkowym elementem zmniejszającym przejrzystość wody na powierzchni było zakwitanie bliżej nieokreślonych organizmów morskich. Być może był to powód, dla którego nie spotkałem tu, tak licznych po drugiej stronie tego samego morza, gorgonii.
Pływające w toni osady, w wielu miejscach oblepiały każdy żywy i martwy skrawek, skutecznie ograniczając dopływ światła i składników odżywczych. Na tym miejscu jest dużo gobifish, lizadfish, kilka rodzajów ślimaków nagoskrzelnych, ośmiornice, kongery, ryby (ang.seabreams). Zupełnie inne nurkowanie odbyło się kilkaset metrów dalej, na północ przy tej samej wyspie w miejscu zwanym Scogli il Pirozzuolo. Zakładałem, że charakterystyka dna będzie podobna jak na Punta S. Maria, ale okazało się, że była jednak istotna różnica. Kapitan rzucił kotwicę na głębokość ok. 40 metrów. Po łańcuchu zeszliśmy na 30 metrów. Popłynęliśmy w toni w stronę brzegu. Zaraz przy kotwicy potężne skały były schronieniem dla wielu muren. W doskonale przejrzystej wodzie było je widać już z daleka. Termoklina zaczyna się o tej porze roku na ok. 15 metrach. Przy powierzchni woda jest dosyć ciepła (ok. 21st. C, głębiej 15-17). W czasie tego nurkowania zobaczyliśmy ośmiornice, kongery, mureny, langusty, sardynki, a bliżej brzegu niesamowite formacje skalne z licznymi grotami i zakamarkami z bujnym życiem organicznym.
Podczas każdego zanurzenia należy liczyć się z prądami powierzchniowymi. Na szczęście nie są one zbyt silne, ale bywają uciążliwe szczególnie po męczących czy głębokich nurkowaniach.
Caprara
Północna strona tej wyspy to ścisły rezerwat przyrody. Nurkowanie tam stało pod znakiem zapytania, ale z racji tego, że nasz armator przez lat pracował w policji udało nam się zdobyć pozwolenie. Zanurzyliśmy się na Scoglio della Cernia. Podczas tego nurkowania warto pozostać w płytszej części tuż przy skałach. Liczne groty, dziury, przesmyki miedzy skała-mi powodują, że można całkowicie zapomnieć o mijającym czasie i tak też było ze mną. Pod wodą spędziłem 80 minut. Główną atrakcją tego miejsca jest niesamowita ilość czarnych rybek (ang. Damselfish). Jest to ich miejsce lęgowe i być może, dlatego wprowadzono tutaj rezerwat.
Kolejne miejsce, które odwiedziliśmy jest zdecydowanie najsławniejsze w całej okolicy. Mowa o Gli Scoglietti - gdzie znajduje się kilkumetrowy, zatopiony w 1998 roku posąg Św. Ojca Pio. Z mojego wcześniejszego doświadczenia z nurkowań we Włoszech dochodzę do wniosku, iż naród ten uwielbia uwieczniać postacie świętych nie tylko na ladzie, ale i pod wodą. Tu znalazłem na to kolejny dowód.
Trzeba przyznać, iż wygląda to niesamowicie. Miejsce to jest często odwiedzane przez turystów, gdyż przy dobrej przejrzystości monument Ojca Pio widać z powierzchni. Fundament stoi na 13 metrach głębokości, a górna część posągu z głową i otwartymi ramionami znajduje się na 7 metrach. Po pamiątkowym zdjęciu przy pomniku z brązu popłynęliśmy w prawo wzdłuż lądu. Nieopodal rzeźby jest miejsce, które na-zwałem "Goby Land".
Francesco Forgione
(znany jako Ojciec Pio), to włoski święty żyjący w latach 1887-1968. Był katolickim kapłanem i kapucynem. Jego charyzmatyczna, choć kontrowersyjna postać (posiadanie stygmatów, zdolność uzdrawiania chorych), oraz głoszone nauki, przysporzyły mu popularności na całym świecie. Współczesna nauka nie jest w stanie wyjaśnić zjawiska krwawiących przez 50 lat stygmatów, którymi obdarzony był Ojciec Pio. Posiadał on także inne niezwykłe dary, takie jak biolokacja, niebiański zapach, umiejętność czytania w ludzkich sercach, moc cudownego uzdrawiania chorych, oraz proroczą intuicję. Choć ten pokorny kapucyn nigdy nie opuszczał murów swego klasztoru, wierny ślubom posłuszeństwa, widziany był w wielu miejscach na świecie, gdzie w cudowny sposób interweniował w niebezpiecznych sytuacjach. 16 czerwca 2002 roku został kanonizowany przez papieża Jana Pawła II.
To właśnie tu widziałem najwięcej gobików podczas całego mojego po-bytu na tych wyspach: Leopard-spotet Goby, Rock Goby, Slender Goby, które widzimy praktycznie na każdym nurkowaniu, Sarato Goby, Anemone Goby. Po za tym podobne do gobi-ków, ale jednak już z innej rodziny (ang. Blenny) - big Tiplefin - przepiękna czerwona rybka, którą niestety musimy wypatrywać w najczarniejszych zakamarkach skał, Yellow Triplefin, niesamowicie fotogeniczny Tampot Blenny i wreszcie najpopularniejszy Striplet Blenny - rybka nadzwyczaj wścibska i ciekawska. Gdy próbowałem zrobić jej zdjęcie, ciągle siadała mi na aparacie fotograficznym skąd musiałem ją przepędzać i na nowo przymierzać się do ujęcia. Zajęło mi to kilka chwil zanim w końcu się z nią "dogadałem".
Na tym miejscu nurkowym nie będziemy mieli również żadnego problemu, aby spotkać ośmiornice. Są po prostu wszędzie. Dlaczego? Odpowiedz jest prosta. Jest to strefa ścisłe-go rezerwatu i częste kontrole karabinierów powodują, że istotnie nikt tu nic nie wyciąga z wody.
Podczas nocnego nurkowania, przy malutkiej wysepce Cretaccio, uzmysłowiłem sobie, że im jest później, tym więcej stworzeń wychodzi z kryjówek. Do wody weszliśmy o 22.00, ale gdybyśmy zrobili to godzinę później zobaczyli-byśmy dwa, trzy razy tyle. Pływaliśmy przy skałach, w których setki dziur były schronieniem dla licznych krewetek, raków, krabów, ośmiornic i wężowideł. Aż trudno było uwierzyć, że to miejsce znajdowało się na kotwicowisku. Spotkałem tu czerwonego raka "Łopaciarza". Widywałem go w różnym ubarwieniu w wielu częściach świata, ale czerwonego - nigdy.
Punta Diamante
Miejsce to jest rajem dla fotografów. Znajdziemy tu zarówno obiekty makro oraz jaskinie i groty. Nie pierwszy raz nurkowanie zaczynamy od zejścia po łańcuchu kotwicznym. Przy dnie, na głębokości 20 metrów płyniemy powoli w stronę lądu. Spotykamy kilka rodzajów nowych ślimaków nagoskrzelnych, niesamowite kolonie Damsel fish'ów. Po 30 minutach docieramy w niezwykłe miejsce, gdzie potęga morskiej wody i wiatrów sztormowych dokonała czegoś, co zostaje na długo w pamięci. Na Sipadanie w Malezji niesamowita jest Jaskinia Żółwi, w Meksyku Cenoty i Jaskinia Śpiących Rekinów. Tu na Tremiti mieliśmy okazję zobaczyć jaskinię pełną meduz. Dziura w skale, jakich dużo w tej okolicy, ale pływanie w wodzie pełnej tych organizmów dostarcza nie lada wrażeń i trudno to opisać słowami.
Rankiem kapitan rusza już w kierunku Manfredonii. Czekają nas jeszcze tylko dwa nurkowania i to będzie koniec naszej wyprawy. Naturalnie u wejścia do portu przywitał nas delfin płynąc obok statku prawie na wyciągnięcie ręki. Bardzo miłe zakończenie całego rejsu.
Załoga, kuchnia, lekarz na pokładzie, jakże ważny tlen, wydajna sprężarka do ładowania butli nurkowych, pełne wyposażenie nawigacyjne, wyśmienite warunki do życia na statku i dużo miejsca sprawiają, że warunki są bardzo dobre, ale trzeba jeszcze je trochę przygotować dla nurków. Statek nie jest jeszcze przystosowany do wypraw nurkowych pod względem wejścia i wyjścia z wody. Do dyspozycji mieliśmy małą drabinkę, po której trzeba było się wdrapywać na pokład. Na szczęście w czasie rejsu panowały idealne warunki pogodowe, ale w innym wypadku byłoby to poważnym problemem.
Same kajuty są wyszykowane wyśmienicie, w łazience prysznic. Jest wszystko, co być powinno. Trochę szwankował jeszcze serwis, ale był to dziewiczy rejs. Mamy nadzieję, że po wręczeniu Mateo - armatorowi statku, wypunktowanej listy życzeń, od następnego razu organizacja tego typu wypraw będzie dużo lepsza i wygodniejsza.
Tremiti przez tysiące lat znajdowały się pod wodą. W początkowej fazie była to cześć Gargano, ale w wyniku trzęsień ziemi wyspy odłączyły się od stałego lądu i zapadły pod wodę. Następnie z powodu ruchów tektonicznych wyłoniły się po wiekach na powierzchni Adriatyku. Być może tłumaczy to charakterystykę dna wokół tych malowniczych, skalistych wysp, gdzie trudno znaleźć pionowe skały opadające do 60-80 metrów, co jest specyfiką wybrzeża chorwackiego. Jest tu raczej płytko.
Na pierwszy rzut oka pod wodą jest mało życia, ale okazuje się, że sfotografowaliśmy 15 rodzajów ślimaków nagoskrzelnych, 4 rodzaje skorpen, krewetki i wiele innych bardzo ciekawych gatunków. Faktycznie, dużych ryb nie było widać, ale przecież wykonaliśmy zaledwie 13 zanurzeń bez przewodnika nurkowego. Nie jest wcale wykluczone, że jest tu jeszcze więcej fantastycznych miejsc, o czym przekonam się następnym razem. Obiecałem sobie, że na pewno tu wrócę, i żeby tradycji stało się za dość, w chwili, gdy podnieśliśmy kotwice do powrotu, moneta została rzucona w wodę.
fot. Robert Borzymek