• Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size

Rozpocznij kurs nurkowania 23.12.2024 lub 30.12.2024 w Warszawie

 

Zadzwoń: 504 16 20 14




2003/06 Nurkowanie Lofoty w Norwegia

Nurkowanie na Lofotach w Norwegii

Lofoty - łukowato wygięty archipelag wysp, położony za kołem polarnym, nad Morzem Norweskim. Wyrzeźbione przez lodowiec i ruchy tektoniczne tworzą krajobraz, który urzeka swoim pięknem od pierwszego spotkania. Morze jest tutaj czyste jak przystało na wody Atlantyku. Golfsztrom niesie z południa ciepłą, żyzną wodę, która łagodzi klimat i tworzy idealne warunki dla rozwoju podwodnego świata. Tutaj właśnie można zobaczyć piękne lasy brunatnic, które według niektórych nurkujących są równie fascynującym widokiem jak rafa koralowa.

Sama podróż na Lofoty to wielka przygoda. Najpierw do Gdańska, następnie 18 godzin promem do Nynashamn i dalej przez Szwecję do Norwegii. Uwaga! Polską mentalność drogową musimy zostawić w domu. Tutaj za przekroczenie prędkości o 1 kilometr mandat wynosi 100 koron! Jadąc jedynie 10 km za szybko uszczuplamy swój portfel o 500 złotych!

Mamy przed sobą 800 km autostrady w Szwecji, przez Sundsvall do Umea, później skręcimy w tundrę i wjedziemy do Norwegii. Za oknem dzika przyroda, jeziora, naprawdę jest, na co popatrzeć. Taki widok zapada tak głęboko w pamięci, że już na początku podróży wiemy, że będziemy tu wracać jeszcze nie raz. Robi się późno, jest 23, a na dworze ciągle jasno. Pierwszy raz w życiu mamy okazję doświadczyć nocy polarnej. Niesamowite wrażenia i mnóstwo dowcipów na ten temat będzie nam towarzyszyć do końca wyjazdu (na przykład pytanie: kto idzie na nocne? kiedy otwierają sklep nocny?). I niech ktoś spróbuje wytłumaczyć czterolatkowi, aby położył się spać bo jest środek nocy. Dzieciaki na pewno uważają wówczas rodziców, za trochę niezrównoważonych.

Zjeżdżamy z autostrady i zagłębiamy się w tundrę. Nie widać żywej duszy, ba! Tu nawet ptaków nie słychać. Wokół karłowate drzewka, przechadzają się renifery dokładnie tak jak u nas krowy. Dzieciaki mają zadanie bojowe i liczą znaki drogowe. Naliczamy 54 "uwaga łoś". Przekraczamy norweską granicę, właściwie tego nie zauważając. Zmieniają się tylko kolory tablic z nazwami wiosek. Słońce cały czas na niebie. W środku nocy przy bezwietrznej pogodzie jest to widok tak fascynujący, że trudno to opisać. Mijamy przemysłowe miasto Mo i Rama i znów jesteśmy w totalnej głuszy. Około 6 docieramy na koło podbiegunowe. Biegamy po śniegu jak dzieci. Czerwiec, a my po kolana w białym puchu. Zmęczeni, ale zauroczeni.

Przejeżdżając nocą przez góry w okolicach koła polarnego trzeba wziąć pod uwagę utrudnienia w tankowaniu. Im dalej na północ tym mniej stacji czynnych całą dobę. Trzeba pamiętać, że automaty na stacjach przyjmują tylko banknoty po: 20, 50 i 100 koron. Oczywiście możemy zapłacić również kartą kredytową.
Prom ze Skutvik odpływa o 11:00. O 13 jesteśmy już w Svolvaer na Lofotach. Mieszkamy w Lingvaerstua Camping koło Kabelvag. Widok zapiera nam dech w piersiach. Mamy domek na wzgórzu, tuż nad morzem. Woda za oknem ma kolor lazurowy. Na horyzoncie góry, a przejrzystość powietrza jest taka jak w żadnym dotychczas widzianym przez nas miejscu na świecie. Temperatura powietrza 25'C, woda rześka - 8'C.

Wieczorem (sprawa umowna, bo i tak jest jasno) kilku z nas wyrusza na rybny rekonesans. Wracają po godzinie z wiadrem dorszy i polocków. Trzeba je obrać, usmażyć...hmm...pycha. I tak codziennie: dorsz smażony, wędzony, zupa z dorsza, sos z dorsza, gulasz z dorsza, a nawet tort, ale z halibuta. Potem mamy już dosyć.Polski schabowy albo bigos to by było to. Połów ryb nie wymaga dużej wprawy. Jedynie, co trzeba mieć to mocny, morski sprzęt, bo ryby nie są małe a trafiają się sztuki, o których krążą legendy. Zasada przy połowie jest prosta - im dalej wypłyniemy łódką tym większe ryby złowimy. Przynęta na dorsza zwykle nie zdąża zlecieć na dno, bo wcześniej siedzi tam już ryba.

Większość nurkowań organizujemy sami. Mamy już małe rozeznanie w terenie, w końcu to nie jest nasz pierwszy raz w tym miejscu. Sprężarkę przywieźliśmy ze sobą, małą łódź z silnikiem wypożyczamy na miejscu. Lofoty należą do jednych z płytszych fiordów w Norwegii dlatego też większość nurkowań odbywa się do głębokości 20 metrów, aczkolwiek są i takie miejsca gdzie można zanurzyć się na 40 metrów i więcej.

Zaczynamy od Olderfjord'u. 15 minut drogi autem od miejsca gdzie mieszkamy. Malowniczo położony fiord, który zamyka się w stronę północną, a od południowej łączy się z olbrzymimi masami wody przepływającymi miedzy wyspami archipelagu. Szukamy miejsca dogodnego do zejścia pod wodę. W końcu znajdujemy piękną zieloną łąkę łagodnie opadającą w stronę morza. Parkujemy auta i podziwiamy widoki. Po chwili obok nas pojawia się mieszkaniec pobliskiego domku. Okazuje się, że jesteśmy na jego prywatnym terenie, ale ludzie są tu bardzo życzliwi i bez problemu pozwala nam na nurkowanie. Okazało się, że jest to znany w okolicy uzdrawiacz stosujący naturalne metody. Podobno na leczenie i nauki przyjeżdżają do niego pacjenci i uczniowie z całego świata. Cóż w razie choroby będziemy wiedzieć gdzie się udać.

Nurkujemy w tym miejscu aż cztery razy. Mimo, że na początku wrażenia są podobne jak w polskim jeziorze, to już po chwili dostrzegamy coś niezwykłego - rozgwiazdy. Są one jednak zupełnie odmienne od tych wszystkich, które widzieliśmy w innych częściach świata. Zachwyca ich różnorodność. Spotykamy takie, które maja tylko trzy ramiona, ale są i takie, które mają ich czternaście. Barwy tych organizmów przykuwają nasz wzrok. Na szarym tle dna fiordu wyglądają jak eksponaty z innego świata. Po intensywnej sesji fotograficznej ruszamy dalej. Po chwili spotykamy na kamieniach potężne, białe jak niedźwiedź polarny ukwiały. Okazy takich rozmiarów widzieliśmy tylko w tym miejscu, podobnie jak zębacza wielkości człowieka, którego ominęliśmy w odległości 5 metrów. Niesamowite bydle. Nie ma szans, aby wygrać z nim starcie na podwodna kuszę. Widząc jego olbrzymie zębiska czujemy się trochę jak w klatce, na którą naciera właśnie wielki ludojad. W tym fiordzie zobaczyliśmy również dużo meduz i perłopławów. Są tam także ślimaki nagoskrzelne oraz kilka rodzajów krabów, a w przybrzeżnej części las brunatnic. Nie jest to jednak znany z licznych fotografii ogromny gąszcz alg czy morszczynów. Te glony, aby mogły rozrosnąć się do spektakularnych rozmiarów potrzebują dużej wymiany świeżej wody, a w tym fiordzie jest to znacznie utrudnione ze względu na jego kształt.

Temperatura wody na powierzchni wynosi 12C, przy dnie 6C.
Kolejne zanurzenia odbywają się na wraku statku MS Hamburg, który został zatopiony podczas działań wojennych 4 marca 1941 w porcie Svolvaer - stolicy Lofotów. Dosyć niezwykłe nurkowanie gdyż wokół odbywa się normalny ruch promowy, wre praca portowa. W tym całym zgiełku wchodzimy do wody i pod powierzchnią płyniemy do wraku. Można go łatwo zlokalizować gdyż jest wyraźnie oznaczony widoczna boją. Wystarczy zatem namiar na kompas i nie ma możliwości aby nie trafić nan 120 metrowy wrak. Przejrzystość, jak to w porcie nieco słabsza, ale kolos dostarcza nam nie lada atrakcji. Podpływamy do niego grzbietem skalnym, na którym to właśnie ten statek się rozbił. Statek w najgłębszym miejscu sięga 25 metrów, ale poniżej 18 przejrzystość spada poniżej 10 metrów dlatego okrążamy wrak nie przekraczając tej głębokości. Drewniany pokład i stalowy kadłub leży na prawej burcie. Zachowało się tam do dzisiaj bardzo dużo ciekawych elementów wyposażenia: duże kołowroty, winda kotwiczna, bulaje, itd. Wszędobylskie stada polocków pozują nam do zdjęć w każdej części wraku, a olbrzymie luki do ładowni zapraszają do środka. Cóż, może następnym razem..., chociaż wrak jestr zaporęczowany wewnątrz o czym świadczą opustówki zamocowane na zewnatrz.

Na kolejne nurkowanie tego samego dnia jedziemy samochodami szukając kolejnego ciekawego miejsca. Mamy ze sobą fachową mapę batymetryczną. Łatwo z niej wyczytać gdzie stok szybko opada, a więc jest szansa na znalezienie ściany i czystej wody. W ten sposób odkryliśmy jedno z najlepszych miejsc podczas tego wyjazdu: Ostenfjord przy miejscowości Stordalen. Znajduje się ono około 10 km za Svolvaer w kierunku północno-wschodnim. Jedziemy wzdłuż brzegu, który mamy po lewej stronie. Z mapy wyczytaliśmy, iż tuż przy drodze jest mała plaża i opadająca do głębokości 54 metrów ściana. Bez zastanowienia szukamy właśnie tego miejsca. Trafiamy idealnie. Piaszczysta plaża, na którą bez problemu można wjechać samochodem. Wchodzimy do wody od południowej strony, ale musimy na powierzchni podpłynąć trochę na wschód, aby dostać się do krawędzi podwodnego urwiska. Dno opada dość gwałtownie. Wspaniałe łąki alg z ukrywającymi się dorszami, polockami i halibutami. Kilka rodzajów ślimaków nagoskrzelnych. Formacje skalne ułożone jakby w kształcie schodów. Najgłębiej dotarliśmy do 40 metrów, gdzie woda była tak oszałamiająco przejrzysta, że wracaliśmy tu jeszcze wielokrotnie. Patrząc w dół widzieliśmy ciemną otchłań. Jeśli ktoś nurkował wcześniej na jeziorze Hańcza, to widok był znajomy, tylko z przejrzystością rzędu 35 m.

Następnego dnia postanowiliśmy odwiedzić wschodnią część portu Svolvaer. Za kamienistym molo leży kolejny wrak MS Fram - jest to cargo ship, który zatonął w 1976 r podczas sztormu. W tym wypadku musieliśmy już zdobyć konkretne namiary. Plan był dokładny: mniej więcej w połowie molo po wschodniej stronie są betonowe schody do wody. Tutaj się zanurzamy. Płynąc kursem 130o lub 150o trafimy na wrak. Najpierw wyłaniają się ogromne kotły, a za chwilę reszta dość dobrze zachowanego kadłuba. Maksymalna głębokość to 32 metry. Pomimo, że nurkujemy w sąsiedztwie portu przejrzystość przekracza 20 m. Od północnej strony wraku jest wielkie usypisko skał, na które prawdopodobnie wpłynął statek. Wokół nas mnóstwo sieci. Trzeba uważać, ale za to można spotkać cały przekrój fauny tutejszych wód. W odległości około 30 m od rufy wraku MS FRAM, zauważmy kolejny wrak. Jest to kuter rybacki w bardzo dobrym stanie spoczywający na stępce. Podczas wynurzania od 10 metrów do samej powierzchni znajdujemy wspaniałe łąki brunatnic, między którymi pływają niezliczone ilości ryb. Pod liśćmi alg zadomowiły się kraby i ślimaki. Trzeba mieć tylko wyszkolone oko, aby je wpatrzeć w tej gęstwinie zieleni.

Podczas odpływu tutejsze wody pokazują niezbadane wierzchołki skał, które zazwyczaj oznaczone są długą metalowa tyczką. Nazywamy te miejsca "iglicami". Nurkowanie tam możliwe jest tylko po dopłynięciu łódką. W zależności od fazy pływów wskakujemy do wody i do wierzchołka mamy 2-3 metry głębokości lub przy niskim stanie stoimy na takiej skale po kolana w wodzie. Nasze wyprawy łódkowe zaczynamy od najbliżej położonej drogi wysepki Spandene. Płynie się do niej około 10 minut. Od północnej strony wyspy nagie skały nie dostarczają nam większych emocji, natomiast od południa wspaniały las brunatnic, ślimaki nagoskrzelne, kraby, zębacze, mieniące się w słońcu olbrzymie polocki. Ściana opada od tej strony do 26 metrów, od północy do 22. Dalej już tylko piach, na którym widać od czasu do czasu flądry i przepływające leniwie dorsze.

Odrywając się na trochę od nurkowania postanowiliśmy zwiedzić okolicę i ruszyć dalej w stronę Atlantyku. Nad ocean docieramy po około godzinie jazdy. Dalej nie ma już nic, tylko biegun północny. Mały port rybacki, który teraz po sezonie dorszowym zapadł w stan letargu. Wokół nie ma nikogo i tylko piskliwe mewy wiją sobie gniazda na pomostach.

Postanawiamy wejść do wody, aby chociaż raz zanurkować w Atlantyku. Zachęciły nas niesamowite łąki podwodne widoczne z portu. Pomysł okazał się jednak nienajlepszy, ale zawsze to jakieś doświadczenie. Płytko, maksymalna głębokość, którą znaleźliśmy to 6 metrów. Jeśli dodamy do tego spore falowanie to zdecydowanie zanurzenie to nie należało do udanych. Inna sprawa, że takiej ilości raków pustelników nie widzieliśmy w żadnym inny miejscu. Mieliśmy wrażenie, że całe dno porusza się. Wystarczyło wziąć garść muszelek i trzymaliśmy w ręku jakieś 20 raków.

Kolejne miejsce to wysepka Spandete, niedaleko Spandene. Podobnie jak ta poprzednia zarośnięta wspaniałym lasem alg. Wyspa kończy się na 32 metrach, a dalej zobaczymy tylko piach. Falowanie odczuwaliśmy już na 20 metrach. Trochę nas to martwiło gdyż większość zwierząt ucieka wówczas na głębsze partie wody. Po wynurzeniu słyszeliśmy odgłos foki, która widocznie odpoczywała gdzieś w okolicy.

Najciekawsze miejsca odwiedziliśmy z tutejszym centrum nurkowym LofoDykk. Niezapomniane dla nas było nurkowanie w dryfie, w sąsiedztwie fiordu Trolii. Malowniczy, ale bardzo wąski fiord na powierzchni nie zdradza tego, co czai się pod wodą. Nurkujemy parami. Silny prąd porywa nas od razu na podwodną przygodę. Na pierwszych metrach widzimy stada ryb płynące to pod prąd to z prądem, ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Na dnie wszystkie wolne skały porośnięte są miękkimi, kolorowymi ukwiałami. Falują one wraz z morszczynami w rytm szybko przemieszczającej się wody. Na dnie spotykamy flądry, zębacze, wieloramienne rozgwiazdy. Po przepłynięciu kilku kilometrów jesteśmy wyciągani na powierzchnię. Do naszego fiordu wpływa wielki prom wycieczkowy.

Mieliśmy wrażenie, że ledwo mieści się między stromymi ścianami. Widzieliśmy jak za przeszklonymi burtami wycieczkowicze machają do nas popijając drinka i pławiąc się w basenie. Przyczepieni do skały czekamy aż prom przepłynie. Najpierw fala niesiona przed dziobem rzuciła nas na skały, później woda zaczęła nas ciągnąć na środek fiordu. Kiedy sytuacja na powierzchni się uspokoiła kontynuujemy nurkowanie. Warto zaznaczyć, iż na wszystkich zanurzeniach pary wyposażane są w boję i linę. Pod wodą lina rozdwaja się i każdy z uczestników przywiązany jest do jednego końca. Zważywszy na szybkość prądu jest to jedyne rozwiązanie gwarantujące bezpieczne nurkowanie. Bez tego patentu nie ma możliwości, aby partnerzy pod woda się nie pogubili. Wąski fiord, przez który w kilka godzin przelewają się miliony litrów morskiej wody, to jest po prostu niesamowite. To tutaj właśnie niektórych z nas dopada uczucie, że te nurkowania są dużo ciekawsze od tych w Egipcie.

Po szalonej przygodzie w dryfie, w drodze powrotnej płyniemy zobaczyć jeden z najsławniejszych i chyba najpiękniejszy fiord Troli. Tego widoku nie da się opisać. Niektórym z nas niemalże łza zakręciła się w oku na widok tak wspaniałego krajobrazu. Dla wielu było to najpiękniejsze miejsce, jakie widzieli w swoim życiu! Dwa orły krążyły nad nami na tle ośnieżonych gór uświadamiając nam, że to my jesteśmy tutaj intruzami. Następnego dnia ponownie wyruszamy w poszukiwaniu nowych miejsc nurkowych. Z naszą niezawodną mapą batymetryczną trafiamy na cypel Sildpollneset we fiordzie Austenfjord. Na jego końcu znajduje się malowniczy kościółek.

Z powierzchni zapowiadało się nieźle i rzeczywiście było to jedno z piękniejszych miejsc nurkowych podczas tego wyjazdu. Mały cypel wbijający się we fiord podpowiadał, że może być głęboko. Dzień wcześniej padający śnieg zostawił ośnieżone na biało szczyty gór. Dla przypomnienia akcja dzieje się w drugiej połowie czerwca. Wspaniała słoneczna pogoda i ta sceneria poruszyła serca największych twardzieli. Samo nurkowanie jak to w nowym miejscu dostarczyło nam nie lada atrakcji. Najpierw musieliśmy dopłynąć do małej wysepki położonej około 40 metrów od brzegu. Dopiero tam postanawiamy się zanurzyć. Ściana w niektórych miejscach opada prawie pionowo. Na jaj stokach rośnie masa morszczynów, brunatnic i innych nieznanych nam rośliny. Nurkujemy do 30 metrów gdzie na dnie wita nas kilka zębaczy. Trochę się z nimi ganiamy zanim udaje się zrobić dobre zdjęcie. Z tego zanurzenia najciekawsze były szczątki dużych ryb, prawdopodobnie dorszy, których z niewiadomego powodu było tu całkiem sporo. Domyślaliśmy się tylko, że musiały powypadać z sieci rybackich podczas połowu. Między wysepką, a brzegiem jest tylko kilka metrów głębokości. Doskonałe nasłonecznienie sprawia, iż czujemy się jak w Chorwacji. Na dnie dużo fioletowych, okrągłych kamieni. Do dziś zastanawiamy się czy to nie były jakieś formy koralowca.

Pod sam koniec wyjazdu nurkujemy na "iglicy" między miejscowością Henningsvaer, a Lyngsvaer. Wysiadamy z łódki na środku ogromnego rozlewiska i stoimy po kolana w wodzie. Skały w tym miejscu sięgają głębokości 32 metrów. Może z racji zmiany prądu nie widzieliśmy tym razem wielu ryb ale zdecydowanie była to najpiękniejsza łąka podwodna jaka znaleźliśmy podczas wszystkich naszych nurkowań w okolicy Svolvaer.

Temperatura wody na Lofotach nie rozpieszcza. Niewielu z nas ma suche skafandry, ale po odpowiednim przygotowaniu (żyletka, rękawice i buty z podwójnymi manszetami) osoby nurkujące w mokrych piankach pływają nawet po 1,5 godziny. Nie można zapominać, że jesteśmy jednak za kołem podbiegunowym.Dla osób żądnych podwyższonej dawki adrenaliny, godne polecenia ma Lofotach są nurkowania z zębaczami. W Norwegii podwodna fauna jest na tyle bogata, że nie wymagane są żadne pozwolenia ani opłaty na połowy, nawet pod wodą. Część z nas zabiera więc na nurkowania kusze. Zębacz jest nie tylko groźnie wyglądającą, ale i waleczną rybą. Upolowanie jej wymaga zwinności, czujności i ciągłego zachowania dystansu w stosunku do ryby. Ale za to mięso jest bardzo delikatne i zupełnie inne w smaku do powszechnie konsumowanego przez nas tutaj dorsza.

Wyjazd mija nam błogo na nurkowaniu, leniuchowaniu i zwiedzaniu. Jedyny problem podczas pobytu na Lofotach, to kompletnie rozregulowany zegar biologiczny i brak poczucia czasu. Wieczorna pogadanka przy kolacji kończy się o 2 w nocy tylko dla tego, że ktoś spojrzał na zegarek. Trzeba zasłaniać okno na noc i na początku trochę trudno zasnąć. Można się jednak przyzwyczaić. Zaleta tego jest taka, że idąc w nocy do łazienki nie trzeba zapalać światła i wszystkich budzić.

Wreszcie przyszedł czas powrotu. Nie, raczej niestety wracamy. Znana nam już trasa ciągle wydaje się tak samo fascynująca. Nie sposób nie zatrzymać się w środku nocy nad górskim jeziorem i zrobić niezapomniane zdjęcie odbijających się czerwono-purpurowych chmur w idealnie krystalicznej tafli wody. Serce napełnia się energią, jaką trudno znaleźć gdzie indziej i mimo zmęczenia, jakie towarzyszy nam podczas jazdy nie sposób oderwać wzroku od przelatujących za oknami samochodu krajobrazów. Jeszcze kilka razy spotykamy po drodze renifery i powoli zbliżamy się do bardziej cywilizowanych zakątków Szwecji. W końcu port, odprawa i nareszcie do łóżeczka w kajucie. Niektórzy padają z nóg, ale inni jeszcze walczą w pubie i na dyskotece.

Lofoty są na tyle urzekające, że będziemy wracać tam każdego roku. Sezon zaczyna się w połowie czerwca i od tego momentu ceny idą do góry. W maju może zastać nas jeszcze śnieg na drogach, a po sezonie, od września dzień robi się krótki. Miejsc nurkowych jest tu, co niemiara. Każdy znajdzie coś interesującego dla siebie. Zdecydowanie warto zanurkować choć raz z tutejszym centrum nurkowym LofoDykk. Taka przyjemność jest dość kosztowna (ok. 200 zł za jedno zanurzenie), ale mamy pewność, że dotrzemy do najlepszych w okolicy miejsc, niedostępnych w inny sposób.

Tekst. Adam Borkowski
fot. Robert Borzymek
 
Joomla SEF URLs by Artio